Archiwum
Ostatnie wpisy
Zakładki:
Czytam - finansowe blogi i strony
Czytam regularnie
O mnie
Podróże
Zaglądam - kulinarne
Tagi
![]() |
środa, 30 września 2009
Pracuję w branży IT, jako konsultant. Od roku własna działalność, przedtem na etacie. Mam syna, na studiach. Mieszkamy w Warszawie. Tematem zarządzania finansami osobistymi zainteresowałam się 3-4 lata temu, gdy spostrzegłam, że zarabiam dobrze, a wydaję jeszcze więcej. Kontakt: frugalesse_z_przekonania at gazeta.pl (zamiast at należy wstawić @)
sobota, 26 września 2009
Kredyt odnawialny jest bardzo wygodny. W miarę łatwo go uzyskać, sami decydujemy w jakim tempie spłacamy. Oznacza to, że praktycznie nie musimy go spłacać. Jedyne, czego bank od nas wymaga, to zapewnienie co miesiąc na koncie środków na pobranie przez bank należnych odsetek oraz raz do roku - opłaty za odnowienie limitu. Oprocentowanie kredytu odnawialnego z reguły nie jest jakieś dramatycznie wysokie (ja mam aktualnie 11 %), w porównaniu np z oprocentowaniem kredytu w karcie kredytowej. W miarę niewysokie oprocentowanie i brak konieczności spłacania, często powoduje, że przyzwyczajamy się do życia z ciągłym debetem, nawet latami. Karta kredytowa jest również wygodna, ale odsetki od kredytu w karcie są tak dotkliwe, że nie wyobrażam sobie, żeby można było do takiego obciążenia się po prostu przyzwyczaić i mieć je przez wiele lat. Z kredytem odnawialnym żyje się całkiem wygodnie, praktycznie nic nie trzeba robić... Dlatego twierdzę, że kredyt odnawialny jest podstępny. Nie zdajemy sobie sprawy, ile bank na nas zarabia, oferując tak łatwy i przyjemny dostęp do pieniędzy. Policzmy na przykładzie. Utrzymując średnie zadłużenie na poziomie 5000 zł, przy oprocentowaniu 14,99% (aktualna oferta PKO BP), rocznie zostawiamy w banku 750 zł. Do tego opłata za przyznanie kredytu 1,8%, i co roku - opłata za przedłużenie, również 1,8% rocznie. Jeżeli średnie zadłużenie na poziomie 5000 zł utrzymamy przez 5 lat, będzie nas to kosztowało 4200 zł !!! Koszt comiesięczny nie jest wysoki, łatwo się do niego przyzwyczaić. Natomiast powyższe wyliczenie pokazuje, że dla banku to jest świetny interes !!! Dla banku najlepiej by było gdybyśmy w ogóle tego kredytu nie spłacali, tylko płacili odsetki i prowizje. Co możemy zrobić, jeśli chcemy uporządkować swoje finanse? Przede wszystkim, warto zajrzeć do historycznych wyciągów, i zobaczyć czarno na białym, ile bank na nas już zarobił. Powyżej jest przykładowe wyliczenie, ale banki mają po prostu różne oferty a każdy z nas - różną historię zadłużenia. Na podstawie uzyskanej kwoty musimy zdecydować, co dalej robimy. Jeśli mamy dług na karcie kredytowej albo inny wysoko oprocentowane pożyczki - ja bym się ich najpierw pozbyła. A potem - trzeba przygotować plan spłaty kredytu. Dobrą datą końcową jest data odnowienia kredytu. Możemy zaplanować, że do tej daty kredyt spłacimy całkowicie i z niego zrezygnujemy. Jeśli to niemożliwe, to możemy postanowić, że w rocznicę kredytu zadłużenie zredukujemy o 50%, i złożymy w banku wniosek o zmniejszenie limitu. Możliwy jest scenariusz, że kredyt spłacimy, ale umowy z bankiem nie zmienimy, po to żeby sobie zostawić "wentyl bezpieczeństwa". Ale jest do rozważenia, jak niska kwota nam wystarczy. Scenariuszy alternatywnych jest pewno jeszcze kilka. Mi osobiście udało się zmniejszyć kredyt odnawialny, gdy wzięłam po prostu jakiś promocyjny kredyt gotówkowy, z konkretnym harmonogramem spłat na rok. Kredyt odnawialny zamknęłam, a kredyt gotówkowy spłaciłam, bo nie miałam wyjścia. Ale to jest dobre rozwiązanie tylko gdy koszty kredytu gotówkowego są w miarę niskie.
piątek, 25 września 2009
czwartek, 17 września 2009
Złota zasada brzmi: płać najpierw sobie. Oznacza tyle, że jak tylko otrzymujemy dochody (np. pensję) to od razu ustaloną z góry kwotę (20-30% dochodów) przeznaczamy na oszczędności/inwestycje. I dopiero z pozostałych pieniędzy finansujemy całą resztę - nasze zobowiązania i koszty bieżącego utrzymania. Niestety przeciętny Kowalski, najpierw płaci wszystkie rachunki, wie ile potrzebuje na życie, i dopiero to co mu zostanie (jeśli w ogóle), odkłada na konto oszczędnościowe. Ale z reguły mu nic nie zostaje, i twierdzi, że zarabia zbyt mało, żeby oszczędzać... Kowalskiemu nic nie pomogę, dopóki nie zmądrzeje. Mogę jedynie trzymać kciuki, żeby dostrzegł, że tak naprawdę jesteśmy w stanie wydać na życie dowolną kwotę pieniędzy. Jeżeli chce budować oszczędności, to po prostu musi zastosować zasadę "płać najpierw sobie", bo inaczej się nie da, i tyle.
poniedziałek, 14 września 2009
Inspiracją do tego wpisu jest dyskusja na forum „oszczędzamy” (które bardzo lubię i które często odwiedzam). Mianowicie padło pytanie, ile kto wydaje na jedzenie. I okazało się że po pierwsze rozpiętość jest b. duża. Są rodziny czteroosobowe, które wyżywią się za 700 zł, i jest to pełnowartościowe jedzenie. A z drugiej strony – osoby, które wydają po grube kilkaset złotych na osobę. I nie uważają że żywią się luksusowo. Oczywiście tego rodzaju tematy wzbudzają b. ożywione dyskusje. Że można zupy gotować na korpusach, lepić pierogi, jeść odsmażane ziemniaki i popijać je maślanką – ale inne głosy (które ja osobiście podzielam) – że może to jest i tanio i smacznie (nasze Mamy i Babcie tak gotowały …), ale to wcale niekoniecznie jest zdrowo. Jakoś mi tak wychodzi, że jedzenie tanie, wcale nie jest pod względem dietetycznym OK. (no chyba że komuś pasuje czysty wegetarianizm, ale mi na przykład nie pasuje). Jeżeli niekoniecznie nam pasuje białko tylko pochodzenia roślinnego, to musimy w naszym budżecie uwzględnić wysokobiałkowe i jednocześnie niskotłuszczowe produkty (piersi kurczaka i indyka, biały ser, schab, polędwica wołowa, itp.). Oczywiście rośliny strączkowe drogie nie są, ale nie każdemu wychodzą na zdrowie. Do tego węglowodany, duża ilość błonnika, trochę tłuszczów roślinnych… Wszystko to tanio nie brzmi, co by nie powiedzieć. W każdym razie ja sobie myślę tak: że jaka rodzina, jakie możliwości i jakie upodobania żywieniowe – taki budżet. Tym bardziej, że nie ma jednej idealnej dla wszystkich struktury żywieniowej. Do tego jeszcze dochodzi miejsce zamieszkania, czy mamy warzywa z własnego ogródka, czy rodzina przywozi nam wałówkę, jak dużo czasu możemy poświęcić na tanie zakupy i na gotowanie. Niektórzy pracują do 15.30, a niektórzy wracają do domu po 19. i po prostu nie mają siły na np. własnoręczny wypiek pizzy. Ja osobiście jak zaczęłam zapisywać wydatki, i w końcu wiedziałam, ile faktycznie wydaję na jedzenie, to się bardzo zdziwiłam. Po pierwsze, że tak bardzo dużo wydajemy na jedzenie na mieście. I to był jeden z pierwszych wydatków do zredukowania: zero gotowych kanapek, picie brane z domu (kupowane w hipermarkecie 2 razy taniej), ograniczone obiady na mieście. Jeśli to możliwe, lunch przygotowany w domu, brany w pudełku do odgrzania w pracy. Kolacje ze znajomymi na mieście ograniczone do minimum. Jak się spotkamy w domu, też będzie fajnie, a głodno też nie, bo gotować lubię i chyba umiem. Tak czy inaczej, prędzej czy później patrzymy na wydatki jedzeniowe w ciągu kilku ostatnich miesięcy, i powstaje np. pytanie: czy 1200 zł na jedzenie dla 2 osób, to dużo czy mało? Czy można to ograniczyć? Czy warto? Ja zrobiłam tak: przez 2 miesiące (dłużej mi się nie chciało) spisywałam wydatki żywieniowe w rozdzieleniu na: nabiał, pieczywo, mięso, wędliny, owoce, warzywa, soki, napoje, woda, słodycze, pozostałe. Co mi z tego wyszło? Tak naprawdę niewiele. Pieczywo, słodycze – śladowe kwoty. Nabiał, mięso, wędliny, owoce + warzywa – w zasadzie po równo. Mój wniosek – z zakupami żywieniowymi nie robię żadnych drastycznych ruchów. Pamiętajmy, że mieszkam w Warszawie, na Ursynowie gdzie tanio nie jest. Ponieważ pracuję intensywnie zawodowo, nie mam czasu na latanie po całym mieście i kupowanie super tanio. Pilnuję: - żeby kupować tyle, żeby nic się nie zmarnowało, -wybieram potrawy bardziej pracochłonne, ale tańsze (ale pod warunkiem, że równie zdrowe), -nie robię mega zapasów, ale z drugiej strony – jak np. robię gołąbki to od razu więcej, i do zamrażarki (o tym, jak wykorzystuję zamrażarkę, planuję oddzielny wpis) -zakupy planuję i robię zgodnie z tym planem, zdarzają się zakupy w ostatniej chwili „bo zabrakło śmietany”, ale to naprawdę rzadkość. A jak u Was wygląda temat wydatków na jedzenie? C o zrobić żeby się nie narobić, niedużo wydać, i jedzenie było super smaczne, zdrowe i sycące? |